Blokada

niedziela, 8 marca 2015

Mama na huśtawce

Jestem MAMĄ...przebieram, kąpie, gotuje, karmie, piorę, odbieram z przedszkola, rysuje, maluje, układam, buduje, opowiadam, śpiewam, uwieczniam momenty, przytulam, tęsknie, ganiam, rozśmieszam, pocieszam, uczę, tłumacze, zakazuje, organizuje czas, chodzę na spacery, do lekarza, do teatru i bóg wie gdzie jeszcze.
Ponadto czytam, analizuje, obserwuje,  wyszukuje inspiracji, testuje, kupuje, szukam nowych bodźców, wychowuje w myśl nowej koncepcji wychowawczej dot. wychowania szczęśliwego dziecka, walki ze stereotypami, skupieniu się na małym człowieku, który ma prawo uczyć się, czuć, myśleć, rozumieć, doświadczać zgodnie ze swoją naturą i wiekiem, rozwijać się w swoim własnym indywidualnym tępię. Czasem mam okazje testować swoją nagiętą do granic możliwości cierpliwość. W stosunku do synka nie mam wymagań, staram się go akceptować takim jakie jest. Jest idealny, taki jak trzeba, ze swoimi nastrojami, ekspresją, potrzebą kontaktu i empatii mieszczącą się w ustalonych przez niego granicach.
To jest moja droga. MOJA JASNA STRONA MACIERZYŃSTWA.


Niestety nie jest ona jedyna. Równolegle funkcjonuje też ta druga zmanierowana, podsycana zewsząd wszelkimi możliwymi bodźcami. Od 2 lat ciągle i nieprzerwanie szukam granicy miedzy mną a dzieckiem. Są takie dni, albo i tygodnie kiedy walczę z wyrzutami sumienia od rana do wieczora. Kiedy mam doła, że po powrocie z pracy punkt 17:00 nie jestem zwarta i gotowa do zabawy, nie mam kreatywnej głowy pełnej pomysłów, w międzyczasie nie ugotowałam trzy daniowego obiadu, i nie ogarnęłam mieszkania na błysk wszystkiego oczywiście z uśmiechem na ustach,  a wieczorami nie przypomniałam sobie że poza matką jestem jeszcze kobietą i nie zadbałam o swoją dusze, ciało, umysł (bo żeby mieć gładką skórę peeling należy wykonywać przecież 2 razy w tygodni i to peeling ciała, twarzy, pięt i cholera wie czego jeszcze, a i jeszcze dobrze by było poćwiczyć, coś poczytać, nauczyć się czegoś nowego, bo przecież matki też ludzie powinny się rozwijać) w tym momencie dnia już mam dosyć tej pogoni, żyć mi się odechciewa, jestem na krawędzi, mój świat się wali, ale to nie koniec życiowych ról, poza kobietą jestem jeszcze przecież żoną ehh... tak wiec, kiedy już się wypeelingowałam pobiegałam, poczytałam coś inspirującego jest chyba 3 nad ranem mam czas dla męża.... o mój boże!!!

Nie daję rady temu sprostać,  przeżywam bunt, szukam winnych, nie chce mi się, nie mam koncepcji, nie mam pomysłu, nie mam też sposobu na swoją nicość, nie potrafię sobie dać do niej prawa, sobie w niej pobyć.
Nie czuję, że jestem we właściwym miejscu we właściwym czasie.
I nie chodzi tu o high life czy totalne zapuszczenie, chodzi o akceptacje wszystkich swoich stanów. Motywatory są dobre.
Uczę się akceptować kiepskie dni. Nie brnąć pod prąd tylko z wiatrem. Przebudowuje koncepcje z idealistycznej na normalna bez pretensji do siebie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz