Z tęsknoty za słońcem postanowiliśmy zafundować sobie krótki urlop w ciepłych krajach. Celem podróży była kraina wiecznej wiosny czyli - Wyspy Kanaryjskie. Bartek gdy dowiedział się o naszych planach podniecony codziennie z radością wołał: "lecimy molotem, na wakacje, na baseny". Muszę przyznać, że miałam sporo wątpliwości dotyczących podróżowania zagranice z 2 latkiem. Obiekcje dotyczyły męczących podróży, zorganizowanych posiłków, a także naszego własnego komfortu, bo w końcu to dla nas też miały być wakacje, a nie droga przez mękę.
Wiedza o naszym dziecku, a także intuicja mnie nie zawiodły. Dni przeznaczone na podróż dla nas samych były koszmarne, natomiast dziecko dało sobie świetnie rade. O godzinie 11 wyruszyliśmy z domu w kierunku lotniska by o 24 wieczorem po 1,5 godzinnym logowaniu w hotelu trafić do naszego pokoju. Bartek pomimo długiego i męczącego dnia nawet przez chwile nie wykazał niezadowolenia. Droga powrotna nie była wcale lżejsza, ale humory dzięki udanym wakacjom nas nie opuszczały. Nawet niezapowiedziana kupa i deficyt pampersów w walizce nie zepsuły nam nastrojów. Idea, która przyświecała naszemu dziecku podczas całego urlopu to: wszystko co nowe jest super. Nowe sytuacje i nowe miejsca działają na nasze dziecko bardzo stymulującą. Lotnisko, samolot, autobus, hol hotelowy, balkon, plaża są doskonałymi miejscami do eksploracji z Mamą, Tatą no i Tygrysem (tak na marginesie nieodłącznym uczestnikiem naszej wycieczki, wielokrotnie zgubionym i poszukiwanym, a to przez personel hotelowy, a to przez strażnika na lotnisku, no ale jest z nami, na szczęście bezpiecznie wrócił do domu:)
Każdy dzień Bartek rozpoczynał z uśmiechem na twarzy, a wypuszczony z pokoju hotelowego informował nas "tu jest fajnie..". Codziennie chodziliśmy nad ocean żeby powygrzewać się na słoneczku - jak było, polepić babki, pomoczyć nogi, pooglądać rybki, powrzucać kamyczki. Choć jak dla mnie temperatura była daleka od moczenia w podgrzewanym basenie chociażby kolan, ale ugięłam się pod namowami dziecka które koniecznie chciało się kąpać. Popołudniami spacerowaliśmy wybrzeżem oglądając cudowne wielkie kaktusy i latające nisko samoloty.
Co mnie mocno zaskoczyło podczas naszej wycieczki to duża otwartość społeczna naszego dziecka. Aktywnie brał udział w obcojęzycznych animacjach hotelowych, wmieszany w tłum uczestniczył na swój sposób w programie i nie oglądał się za rodzicami czasami tylko przybiegał żeby poinformować nas co właśnie zobaczył. Ponadto nauczony pierwszego dnia przez tatę hiszpańskiego powitania wielokrotnie podczas wyjazdu witał uroczo ludzi mówiąc "Ola papi". Hiszpanie byli zachwyceni!!!
Moje zamiłowanie do oglądania wyjątkowych miejsc (mój mąż takowego nie posiada niestety) sprawiło, że nie mogłam odmówić sobie zobaczenia cudowności jakie niesie wyspa. Zrezygnowaliśmy ze zorganizowanych przez rezydenta wycieczek na rzecz samodzielnej wyprawy. Zapakowaliśmy się w samochód i ruszyliśmy zwiedzać.
Na pierwszy plan wzięliśmy Park Timanfaya zwany Górami Ognia leżący na obszarze wulkanicznym. Podczas 14 km autokarowej wycieczki po parku mogliśmy oglądać wylewy różnego rodzaju czarnej lub brązowej lawy, co tworzyło księżycowy, iście nieziemski krajobraz. Fenomenem jest fakt, że tuż pod powierzchnią ziemi równą 10 cm temperatura ma wysokość 140 stopni C natomiast 10 m pod ziemią już 600 stopni C! Aby potwierdzić te informacje, można oglądać pokazy geotermalne, które prezentują pracownicy parku. Wrzucają oni do zagłębień w ziemi suche gałązki drzew, które po chwili zaczynają płonąć lub wlewają wodę, która doprowadzona do wrzenia tryska wysoko przypominając gejzer. Księżycowy krajobraz nie zachwycił 2 lataka:), ale godzinne jeżdżenie "abubisiem" po parku było samo w sobie dla dziecka atrakcją, która zniwelowała ""nudne" widoki za oknem.
Na pierwszy plan wzięliśmy Park Timanfaya zwany Górami Ognia leżący na obszarze wulkanicznym. Podczas 14 km autokarowej wycieczki po parku mogliśmy oglądać wylewy różnego rodzaju czarnej lub brązowej lawy, co tworzyło księżycowy, iście nieziemski krajobraz. Fenomenem jest fakt, że tuż pod powierzchnią ziemi równą 10 cm temperatura ma wysokość 140 stopni C natomiast 10 m pod ziemią już 600 stopni C! Aby potwierdzić te informacje, można oglądać pokazy geotermalne, które prezentują pracownicy parku. Wrzucają oni do zagłębień w ziemi suche gałązki drzew, które po chwili zaczynają płonąć lub wlewają wodę, która doprowadzona do wrzenia tryska wysoko przypominając gejzer. Księżycowy krajobraz nie zachwycił 2 lataka:), ale godzinne jeżdżenie "abubisiem" po parku było samo w sobie dla dziecka atrakcją, która zniwelowała ""nudne" widoki za oknem.
Park Timanfaya
Następnie odwiedziliśmy Jameos del Aqua - jaskinie zlokalizowaną we wnętrzu jednego z najdłuższych wulkanicznych tuneli świata. W jaskini jest naturalne jeziorko, które zachowało kształt tunelu wulkanicznego. Jego woda jest przejrzysta, a na skalistym dnie żyją tysiące maleńkich białych krabów (nazwanych przez Bartka krabiczkami). Ponadto w dalszej części jaskini zachwyca otoczony tropikalną roślinnością basen, którego białe dno, niebieska woda kontrastują z czernią nierównych ścian otaczających jaskinie.
Na sam koniec popłynęliśmy promem na malutką wyspę o nazwie La Graciosa. I tu czas się dla nas na chwile zatrzymał. Jakby była to inna rzeczywistość. Miasteczka wyglądały jak wyjęte z filmu. Niskie białe domki tworzyły wyjątkowy spójny styl. Jest to jedyna zamieszkana wyspa w Uni Europejskiej na której nie ma dróg asfaltowych! . W związku z tym faktem po wyspie jedzą tylko samochody terenowe podobno tylko 2 producentów, bo tylko takowe umie naprawić miejscowy mechanik. Ponoć ponad 600 mieszkańców pochodzi jedynie z 9 rodzin. Trudno sobie wyobrazić, co tam się dzieje. Znalezienie męża, który nie jest kuzynem na pewno jest sporym wyzwaniem. Mówią że małe zróżnicowanie DNA jest przyczyną występowania wielu chorób genetycznych na wyspie. Mimo iż byliśmy na wyspie wyjątkowo krótko było to najlepiej wydane 40 euro podczas naszych wakacji. A Mały jak to Mały wszędzie zadowolony. Dużym wyzwaniem wręcz nie wykonalnym było dla nas utrzymanie go w miejscu na miejscowym promie, który kołysał jak na karuzeli. Na szczęście przeprawa trwała tylko 25 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz